Koszyk

Akcja! Dzika renowacja


Renowacja drewnianego parapetu

Dzikie Twory - oklejony folią parapet, przed renowacją
Parapet oklejony folią doczekał się w końcu renowacji.

Zarys historyczny dziczego przedsięwzięcia

Zupełnie nie wiem dlaczego wprowadzając się do domu rodzinnego na nowo (tym razem już jako gospodarz, a nie członek rodziny) jedną z pierwszych rzeczy, o której pomyślałam to to, że koniecznie, ale to koniecznie musimy wymienić parapety na drewniane. Na szczęście obyło się bez kucia ścian, żeby spełnić moje marzenie. Przez przypadek okazało się, że parapety pod warstwą okleiny są prawdziwie drewniane! Mieszkałam w tym domu przez kilkanaście lat i nie miałam o tym pojęcia, Mama zresztą też nie. I przez te wszystkie lata wygląd parapetów zaburzał moje wewnętrzne “czi” i próbowałam je chociaż trochę upiększyć oklejając folią. 

Parapet, tak jak wiele innych elementów w mieszkaniu został zrobiony przez mojego Dziadka stolarza. Było to na początku lat 90, gdzie jeszcze nie było takiego wyboru i dostępności preparatów do impregnacji drewna, a okleina właśnie rozwiązywała ten problem. Chociaż wszystkie inne drewniane elementy zostały zabezpieczone lakierem, to parapety akurat nie. I chyba właśnie to spowodowało, że nikomu nie przyszło do głowy, że mogą być drewniane.
Ten parapet jest trzecim i ostatnim parapetem w mieszkaniu, który w końcu doczekał się renowacji. Całego tego przedsięwzięcia pewnie by nie było, gdyby Dzik nie wymyślił sobie, że jako PIERWSZĄ rzecz remontową w domu pomaluję kaloryfery. Nie wiem ilu ludzi zaczyna generalny remont domu od malowania kaloryferów, w każdym razie ja należę do tej grupy 😉 I tak oto malując kaloryfer stwierdziłam, że na wszelki wypadek żeby nie brudzić świeżo pomalowanych miejsc przetrę wilgotną ściereczką parapet od spodu. I wtedy pojawił się charakterystyczny zapach drewna i w ten sposób dokonałam Wielkiego Odkrycia Drewnianych Parapetów.
Parapet w wykuszu z daleka wyglądał jeszcze jako tako, całkiem nieźle zgrywał się nawet kolorystycznie z otoczeniem. Jednak całe to złudzenie mijało w momencie, kiedy podeszło się bliżej. Parapet ten z góry oklejony był drewnopodobną okleiną “unilam” z lat 90, a po 15 latach na tę oto okleinę została naklejona równie drewnopodobna folia. Obydwie opcje nie przeżyły korzystnie estetycznej próby czasu, chociaż gdyby przymrużyć oko na “estetycznej” to jednak parapet ma już ponad 25lat 😉
Na przestrzeni lat folia na parapecie dorobiła się wielu kolorowych plamek od farby, zadarć, zadrapań i odbarwień. Okleina natomiast odleiła się przy pierwszym starciu z nożem, kiedy upewniałyśmy się z Mamą, że ten parapet również jest drewniany.

Etapy renowacji parapetu

Pierwszy etap renowacji polegał na pozbyciu się tworów drewnopodobnych. Metoda może mało subtelna, ale skuteczna – podważanie nożem. Prawdopodobnie dzięki południowej ekspozycji okna klej dużo mniej się trzymał niż na poprzednich parapetach i okleina ładnie odchodziła od drewna. Cały proces zajął około 1,5h. Po pozbyciu się wszystkich niechcianych elementów ukazało się upragnione drewno – z warstwą kleju i trochę poranione, ale jednak drewno. Nadszedł czas na szlifowanie.

Szlifowanie drewna to jedna z tych czynności, do której naprawdę warto dobrze się przygotować. Nie liczcie na to, że po zakończeniu tego procesu będzie wokół czyściutko.

Za wczasu wynieście wszystko co tylko się da z pomieszczenia, w którym szlifujecie.

No chyba, że chcecie, aby Wasze otoczenie nabrało koloru sepii. Ja za każdym razem żałuję, że tego czy tamtego nie chciało mi się wynieść z pokoju. I nieważne, że szlifując używam jednocześnie odciągu do odkurzacza przemysłowego. Pył zawsze jest.
W tym miejscu wspomnę również jak bardzo ważna jest kolejność wykonywania działań…

Jeśli macie w planie szlifowanie i malowanie ścian to naprawdę w pierwszej kolejności zacznijcie od szlifowania.

Radzę Wam ja, nauczona doświadczeniem.


Pierwszy parapet postanowiłam oszlifować w kilka dni po świeżutkim malowaniu ściany na granatowo. To był naprawdę wspaniały odcień granatu do czasu mojego starcia ze szlifierką. Rączo zabrałam się do pracy, po czym dumna ze swojego dzieła szlifierskiego odwróciłam się i ujrzałam, że moja cudowna, nowiutka ściana wygląda jakby spotkała się z wiatrem hulającym na Saharze. Wtedy dodatkowo nie miałam jeszcze odciągu do odkurzacza, tylko szlifierkowy worek, do którego zbiera się pył. Wierzcie mi, zbieranie pyłu do woreczka jest pozbawione sensu, to prawie jakby go w ogóle nie było. Do tej pory, gdy na ścianę pada światło widzę radośnie do mnie mrugający drzewny pył. Niestety mieszkanie ma prawie 4 metry wysokości i wytarcie całego tego kurzu jest nie lada wyzwaniem.
Przy szlifowaniu tego parapetu byłam już mądrzejsza, wyniosłam wszystko co tylko się dało, a ściany będę malować dopiero potem. Szlifierkę prowizorycznie podpięłam do rury odkurzacza. Średnice nie do końca się zgadzają, ale mocne owinięcie czarną taśmą daje radę. Szlifując zawsze używam maseczki i okularów ochronnych. Niestety moja maseczka jest już mocno wysłużona, ale obecnie zdobycie nowej graniczy z cudem, więc wychodzę z założenia, że jakakolwiek jest lepsza niż żadna. (Mam nadzieję, że za niedługo nie będziemy już pamiętać czasów, kiedy to w maseczkach po ulicy chodził cały naród ;)).

Dzikie Twory - prowizoryczne podłączenie szlifierki do odkurzacza przemysłowego
Prowizoryczne podłączenie szlifierki do odkurzacza przemysłowego za pomocą czarnej taśmy

Do szlifowania drewna użyłam papierów o czterech gradacjach: 40, 80, 120 i 180. Na zdjęciu ładnie widać różnicę w ziarnistości, która ma ostateczny wpływ na powierzchnię drewna. Nie mam pojęcia jakie są fachowe tajniki szlifowania, ale wiem że właśnie te gradacje dają satysfakcjonujące mnie rezultaty.

Już kilka sekund szlifowania papierem 40 daje efekty i warstwa kleju stosunkowo szybko się zdziera. W tym momencie prac zawsze sobie myślę: “Jak fajnie! Jeszcze kilka minut i robota skończona!”. I właśnie tak jest, tylko że ociupinkę później, a w tym przypadku dokładnie 3h później…

Naprawdę nie wiem dlaczego zawsze łudzę się, że szlifowanie będzie łatwe, miłe i przyjemne. Przez pierwsze minuty rzeczywiście jest to zajęcie fascynujące i stopniowe odsłanianie drewna spod warstwy kleju czy farby daje poczucie satysfakcji. Jednak po 10min zaczynam czuć wibracje stopniowo przenoszące się na ręce, a po kolejnych 10min mam już zupełnie dość. Na szczęście dzicza głowa przyzwyczaiła się do wykonywania długotrwałych, monotonnych zajęć, i gdy mija już odpowiednio dużo czasu po prostu nie myślę o tym, że jestem zmęczona albo mi się nie chce tylko robię. (To chyba wynik przygotowywania kolekcji licencjackiej, gdzie spędzałam długie godziny na powtarzających się w kółko działaniach 😉). 

Podczas szlifowania polecam nie oszczędzać na tarczach szlifierskich tylko regularnie je zmieniać, bo szkoda dodatkowo się męczyć szlifując zużytą tarczą. Natomiast mając pod ręką jakiegoś Mężczyznę można go subtelnie zapytać czy nie zechciałby odrobinę wspomóc biedne dziewczę i swoimi silnymi rękami trochę poszlifować (przerwa w pracy ważna rzecz!). Moje badania jasno wykazują, że akurat przy tym zajęciu waga+siła szybciej dają efekty i po męskiej interwencji drewno gotowe jest do szlifowania dalszymi gradacjami. Detale i wygładzanie drewna to w naszym domu prawdziwie kobiece zajęcie 😉

Porównanie powierzchni drewna:

 Do oszlifowania całego parapetu zużyłam 14 tarcz szlifierskich. Po zakończonych pracach należało przejść do gruntownego posprzątania całego pokoju. Naprawdę gratulowałam sobie pomysłu w wyniesieniem choćby materaca, bo pokój zasnuty był pyłem. Najzabawniejsze, że główną przyczyną tego zdarzenia był odkurzacz, nie szlifierka. Okazało się, że worek wewnątrz odkurzacza się oberwał i pył trochę trafiał do worka, a trochę był wydechiwany z tyłu odkurzacza… No cóż, kolejne doświadczenie na moim koncie. 

Dzikie Twory - parapet po oszlifowaniu
Parapet po oszlifowaniu

Po sprzątaniu przyjrzałam się pozostałym uszkodzeniom drewna. Trochę ich jeszcze zostało, więc uzupełniłam je masą szpachlową do drewna. Nie lubię tego robić, ponieważ dokoła dziur tworzą mi się żółte odbarwienia, które znowu muszę trochę przeszlifować (albo przymknąć na nie oko 😉). Po nałożeniu masy należy odczekać około 24h zanim przystąpi się do dalszych prac, więc jest chwila na odpoczynek.

Dzikie Twory - olejowosk do drewna

Rok temu stanęłam przed ważnym życiowym wyborem – czym zaimpregnować drewno? Oczywiście moja wiedza na ten temat była równa zeru. Jedynie doświadczenie mówiło, że lakier to w moim przypadku nie najlepszy wybór, bo zniszczyłam w swoim życiu dwa parkiety jeżdżąc po nim fotelem na kółkach. Także, pozostał olej, wosk albo olejowosk. Moi rodzice po doświadczeniach z owym lakierem teraz zawsze wybierają olejowanie, mi natomiast spodobała się opcja olejowosku (i jego możliwość miejscowej renowacji).

 Oczywiście przeczytałam na ten temat milion artykułów i zestawień porównujących produkty. Nic mi to nie mówiło, więc na chybił trafił zamówiłam jakikolwiek produkt, skusił mnie kolor o nazwie Surowe Drewno marki Osmo. Jakoś tak pomyślałam, że skoro włożyłam tyle trudu żeby odsłonić drewno spod wielu warstw farby czy okleiny to może warto byłoby możliwe jak najmniej ingerować w jego kolor. I rzeczywiście po nałożeniu olejowosku kolor świeżo odsłoniętego, jasnego drewna jest niemal identyczny. Olejowosk natomiast nadaje drewnu takiego szlachetnego błysku (innego niż lakier), a powierzchnia drewna staje się bardzo miła w dotyku. Efekty mi się na tyle spodobały, że teraz do każdego kolejnego drzewnego przedsięwzięcia zamawiam jakiś olejowosk Osmo.
W przypadku tego parapetu również zastosowałam olejowosk o wyglądzie surowego drewna. W przypadku impregnowania małych powierzchni puszka 0,75l jest bardzo wydajna. Moja puszeczka jest mocno sfatygowana, ale tym olejowoskiem zabezpieczyłam już dwa parapety, wieko skrzyni, trzy półki, ościeżnice i krzesło. Myślę, że spokojnie jej zawartość wystarczy jeszcze na jakieś drewniane drzwi.

Nakładanie olejowosku to chyba najprzyjemniejsze zajęcie z wszystkich dotychczasowych. Na tak niewielkiej powierzchni zajmuje dosłownie kilka minut. Najpierw wylewam trochę preparatu na drewno, a później wcieram go za pomocą ręcznika kuchennego, starając się to robić wzdłuż słojów drewna. Do aplikacji można też zastosować na przykład wałeczek, ale szczerze mówiąc do tej pory nie wiem jak się takie narzędzia czyści i jeśli nie jest to na przykład podłoga to wolę użyć po prostu ręcznika kuchennego 😉 Tak samo jak wiedzy dotyczącej czyszczenia narzędzi nie posiadam też wiedzy jak dobrze umyć ręce po olejowosku, więc wolę użyć rękawiczek. Używam też standardowo maseczki, bo chociaż może zapach nie jest tak nieprzyjemny, jak choćby zmywacza do paznokci, to jednak jest intensywny. Po nałożeniu pierwszej warstwy należy odczekać około 3-4h. Przed nałożeniem drugiej warstwy można, ale nie trzeba przeszlifować powierzchnię papierem gradacji 400. Ja natomiast użyłam papieru o gradacji aż 1200, lubię ten efekt kiedy drewno jest naprawdę gładkie w dotyku.

Jest to także okazja do wykorzystania mojego kolejnego życiowo-remontowego okrycia – papieru ściernego na gąbce Rhynosoft. Odkryłam go, gdy szukałam białego papieru ściernego do szlifowania wydruków 3D będących częścią mojego dyplomu magisterskiego. Wszystkie inne papiery pozostawiały kolorowe smugi na moich białych modelach, więc gdy znalazłam ten papier w Internecie to niewiele myśląc go zamówiłam. Niższe gradacje rzeczywiście są w kolorze białym. I okazało się, że poza wydrukami 3D papier wykorzystuję we wszystkich pracach wymagających ręcznego szlifowania. Dzięki temu, że jest na gąbce papier się nie łamie, a za to świetnie dopasowuje do powierzchni i mam wrażenie, że mijają wieki zanim naprawdę się zużywa. Także otrzymał dziczą oklejkę przydatności i użytkowości 😉
Po delikatnym oszlifowaniu już tylko zostaje nałożenie drugiej warstwy. Olejowosk w pełni utwardza się w ciągu 2-3 tygodni, ale efekt już jest widoczny. A zatem… Parapet skończony!
Łączny czas renowacji to około 7h pracy, ale było warto 😊 To teraz pora wymyślić jak wyremontować parapetowi otoczenie…